Celem naszej wycieczki na wschód od Marrakeszu była pustynia Erg Chebbi, będąca przedsionkiem prawdziwej Sahary. Stwierdziliśmy, że nocleg na pustyni i przejażdżka na wielbłądzie będą ciekawą atrakcją podczas wizyty w tym dość egzotycznym kraju.
Jeszcze przed wylotem z Polski, Iza przeglądnęła trochę stron w internecie w poszukiwaniu ofert i znaleźliśmy coś, co wydawało się w miarę ciekawe i polecane przez innych.
Erg Chebbi a Sahara
Zacznijmy od powtórki z geografii i przypomnijmy, czym jest erg. Jest to typowa pustynia piaszczysta z dużymi ilościami lotnego piasku i wydmami formowanymi przez ten piach. Erg Chebbi to właśnie taka pustynna kupa piachu położona w pobliżu granicy marokańsko-algierskiej. Ma wymiary 28 kilometrów długości na średnio 6 kilometrów szerokości. Jej najwyższe wydmy osiągają wysokość 150 metrów – co robi wrażenie, gdy się to ogląda na żywo.
Niestety, wbrew naszym początkowym oczekiwaniom, Erg Chebbi to nie Sahara ani nawet jej część. Znajduje się w obrębie saharyjskim, jednak jest otoczona kamienistą pustynią (hamadą) i geograficznie nie ma połączenia z największą pustynią świata.
Start wycieczek – Merzouga
Z tego, co nam się wydaje, to wszystkie (lub prawie wszystkie) wycieczki na pustynię zaczynają się z pobliskiej osady Merzouga. Nie ma oficjalnych statystyk o jej wielkości, natomiast szacuje się, że mieszka tutaj około 3000 osób. Praktycznie wszyscy zajmują się obsługą ruchu turystycznego i zapewnienie przyjezdnym przeróżnych atrakcji.
Dało się to odczuć, gdy wjeżdżając do miasteczka, zostaliśmy dosłownie zaatakowani przez naganiaczy z ofertami. Niektórzy wręcz wskakiwali nam przed maskę samochodu, byle by tylko przedstawić nam swoją ofertę. Finalnie udało nam się wspomnianych natrętów ominąć i dojechać do punktu zbiórki naszej „karawany”.
Początek wycieczki
Zgaduję, że większość wycieczek na pustynie ma zbliżone do siebie pakiety, więc opiszę, jak wyglądała nasza.
Po dojechaniu do organizatora zapłaciliśmy (po 35€ od osoby), zostawiliśmy nasze bagaże i samochód. Zabraliśmy ze sobą tylko małe plecaki z wodą i ubraniami na noc, gdyby okazała się być zimna. Odtransportowano nas do miejsca na końcu miejscowości, skąd „startowały” wszystkie wycieczki. Do naszego obozu szły 2 karawany, po 4 wielbłądy każda, prowadzone przez Berberów. Droga do oazy zajęła nam prawie 2 godziny. W tym czasie mieliśmy też przerwę na podziwianie zachodu słońca na pustyni. Niestety słońce nie chciało współpracować, więc można powiedzieć, że zachód się nie udał. Tak to czasem bywa z pogodą. Mimo to, warto było usiąść na chwilę, by nacieszyć się panującą w tym momencie ciszą, spokojem oraz widokami wokół. Piszę „w tym momencie”, ponieważ wbrew pozorom na pustyni nie zawsze łatwo o ciszę, co wyjaśnię w dalszym akapicie 😉
Obozowe atrakcje i powrót
Po dotarciu do obozu, który składał się z kilku 8-osobowych namiotów, mieliśmy chwilę oczekiwania i po zmroku została podana kolacja. Był to tradycyjny marokański tadżin z kurczakiem i warzywami. Do tego oczywiście była marokańska zielona herbata z miętą. Po kolacji przyszła pora na krótki pokaz berberyjskiego śpiewu przy ognisku. Nie ominęły nas też niezbyt wyszukane dowcipo-zagadki (typu: co zrobić, aby włożyć słonia do lodówki). Gdy skończyły się ogniskowe atrakcje, każdy udał się w swoją stronę – czytajcie: spać. Ewentualnie na spacer po wydmach. Pozwolono nam wyciągnąć polowe łóżka poza namiot. Pełni wrażeń, podziwiając rozgwieżdżone niebo, szybko zasnęliśmy. A noc okazała się cieplejsza, niż się spodziewaliśmy. Nocleg pod gołym niebem wydawał się być rewelacyjnym pomysłem! Do czasu, gdy w środku nocy musieliśmy uciekać do namiotów przed krwiożerczymi „pustynnymi” komarami.
Rano czekała nas pobudka na wschód słońca. Niestety, ze względu na słabą przejrzystość powietrza i unoszący się piasek (prawdopodobnie z prawdziwej Sahary) nie należał on do udanych. Następnie dostaliśmy dość skromne słodkie śniadanie (typowe dla Maroka). Po śniadaniu zapakowaliśmy się z powrotem na karawanę składającą się z ośmiu wielbłądów i niespiesznym krokiem wróciliśmy do Merzougi. W trakcie tej drogi zaliczyliśmy jeszcze postój na sesje fotograficzne z wielbłądami, ot fajna pamiątka do albumu. Na szczęście, po noclegu na pustyni, mieliśmy szansę wziąć prysznic u organizatora naszej wyprawy i trochę bardziej odświeżeni ruszyć w dalszą podróż.
Czy polecamy tego typu atrakcje? Jak najbardziej! Udział w takiej mini karawanie, gdzie dookoła widać tylko piaski Erg Chebbi jest na pewno ciekawym doświadczeniem. Nocleg na pustyni to też coś, czego w Polsce nie doświadczymy. Mimo tego, że mamy Pustynię Błędowską, nie jest to to samo. Czy jest to warte swojej ceny? – ocena indywidualna. My nie żałujemy wydania tych pieniędzy, pomimo faktu, że troszeczkę zalatywało komercją i sztucznością „pod turystów”. Z czym liczyliśmy się, decydując się na ten wyjazd.
Żywiciel okolic
W dawnych czasach pustynia, jaką jest Erg Chebbi, podobnie jak i Sahara, stanowiła tylko utrudnienie przy podróżowaniu między miastami, a także dość nieprzyjazne dla człowieka środowisko. Obecnie kwitnie tutaj turystyka. Niestety robiona w sposób raczej niekontrolowany. Z naszej perspektywy wyglądało tak, że każdy, kto ma pieniądze, może tutaj robić dosłownie wszystko.
Z tego, co widzieliśmy, w okolicach oprócz karawan i noclegów na pustyni, organizowane są także wyprawy na quadach, buggy, 4×4, motocyklach crossowych. Można również zjechać z najwyższych wydm na desce snowboardowej (tego akurat żałujemy, że nie udało się nam spróbować).
Skutkuje to tym, że idąc w karawanie wielbłądów, co chwilę byliśmy mijani przez różne pojazdy mechaniczne. Podobnie w nocy – licząc na ciszę i ciemność pustyni, co chwilę na horyzoncie pojawiały się samochody jadące z lub do obozu. Naprawdę na niejednej polskiej wsi bywa spokojniej. No ale takie są uroki turystyki, z której wszyscy dookoła żyją – i nie jesteśmy hipokrytami, sami byliśmy tego częścią, chociaż za pomocą cichszego wielbłądziego transportu.
Jeśli popatrzymy na satelitarny widok Erg Chebbi, to spokojnie możemy doliczyć się ponad 100 obozów rozrzuconych po jej niewielkiej powierzchni.